O nas 

        Gdański Kantor Sztuki powstał w Gdańsku założony przez Mirosława Zeidlera w 1981r. ze wsparciem kapitałowym rodziców: Ojca Jerzego i Matki Janiny z Ostoja - Owsianych. Obecnie galeria i dom aukcyjny fetują jubileusz 40.lecia swojego istnienia.

s.81   ... "Ktoś, kto będzie pisać historię krajowego rynku, nie może zapomnieć o dorobku marszanda Mirosława Zeidlera. W 1988 roku pracowałem w „Przeglądzie Tygodniowym”. Pewnego dnia w redakcji pojawił się nieznany mi Mirosław Zeidler, właściciel Gdańskiego Kantoru Sztuki. Wyglądał jak postać biblijna – okazały, z brodą i bujną czupryną. Przyjaźnie uśmiechnięty, zawsze gotowy do robienia interesów. Zarażał entuzjazmem. Z nim wszystko stawało się możliwe. Mam siedem różnych wizytówek Zeidlera – kim jest?Zeidler postanowił, że zorganizuje pierwszą w powojennej Polsce aukcję sztuki. Wpadł na oryginalny pomysł, że to państwowa gazeta „Przegląd Tygodniowy” wyda katalog na swój koszt. Przekonał redaktora naczelnego. Obiecał mi, że wprowadzi polskie malarstwo na europejski rynek. Aby zarabiać, najpierw urealni ceny polskiej sztuki.Grosze kosztowały w 1988 roku wybitne dzieła powojennych klasyków.Z 100 dolarów można było kupić od wybitnego malarza muzealnej klasy obiekty. Za komuny monopol na handel miała państwowa Desa. Cen sztuki były zaniżone polityczną decyzją, żeby nie drażniły klasy robotniczej. Ceny były szokująco niskie na tle Europy.  Mnie wyznaczono koordynatorem zadania. Miałem załatwić katalog i pilnować aukcję. Zeidler zlecił, żebym w pierwszej kolejności odwiedził nieznanego mi młodego malarza Aleksandra Roszkowskiego, urodzonego w 1961 roku. W planach Zeidlera był postacią pierwszoplanową, o strategicznym znaczeniu.
Ojciec Roszkowskiego pełnił funkcję prezesa Radiokomitetu. Udział Aleksandra w aukcji gwarantował, że państwowa telewizja (innej wówczas nie było) zareklamuje rekordowe wyniki aukcji. Olek mieszkał z żoną na dalekiej Woli w wynajętym dwupokojowym mieszkaniu. Był człowiekiem skromnym, bezpośrednim, sympatycznym. Aukcja odbyła się 26 lutego 1989 roku w Hotelu Heweliusz w Gdańsku. Pod oknami hotelu stał najnowocześniejszy wóz transmisyjny Telewizji Polskiej. Na żywo relacjonował wydarzenie, w tym sukces Olka Roszkowskiego. Olek zabłysnął na aukcji obok takich klasyków jak np. Tadeusz Dominik, Franciszek Starowieyski, Jerzy Duda-Gracz, Jerzy Skarżyński, Edward Dwurnik.
Katalog aukcyjny do dziś wyróżnia się najwyższą jakością graficzną i typograficzną. Reprodukcje zajmują całe strony. Podpisy są po polsku i angielsku. Na końcu zamieszczono obszerne, dwujęzyczne biogramy artystów oraz napisany przeze mnie tekst o rzekomo bogatych polskich tradycjach kolekcjonerskich. W czasach galopującej inflacji katalog kosztował 7 tys. zł.
Miliony fruwały po sali. Na przykład cena wywoławcza pracy Starowieyskiego wynosiła 2,1 mln zł. Bez wysiłku została wylicytowana do kwoty 4,1 mln zł. Piszę „wylicytowana”, a nie „kupiona”, bo artyści skarżyli mi się, że choć ich prace oficjalnie sprzedano, to wróciły do nich po aukcji. Kolejną aukcję Ziedler zorganizował 1 kwietnia 1990 roku w nowiutkim hotelu Marriott w Warszawie. Wprowadził do handlu nowy, nieznany asortyment, który zapewnił aukcji wielki rozgłos. Były to dzieła plastyczne literackiego noblisty Güntera Grassa, Andrzeja Wajdy i partytura Krzysztofa Pendereckiego, która wyglądała jak grafika.
O rekordowych wynikach tamtej aukcji czołowy niemiecki dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” napisał na pierwszej stronie. Nowe, wysokie ceny polskiej sztuki dzięki Zeidlerowi poszły w świat! „Życie Warszawy”, wówczas wielki dziennik ogólnopolski, na pierwszej stronie zamieściło sprawozdanie Aukcja za miliard. Autor artykułu obliczył, że wystarczyło sześć minut, żeby cena obrazu Kiejstuta Bereźnickiego za 11 mln zł. skoczyła do 200 mln zł. W przeliczeniu na dolary były to już przyzwoite światowe ceny.
Aukcja odbyła się w niedzielę 1 kwietnia. Po jej sensacyjnym zakończeniu zatelefonowałem do malarza Kiejstuta Bereźnickiego, którego znałem od lat. Pogratulowałem, że jego obraz osiągnął astronomiczną cenę 200 mln zł. Bereźnicki sądził, ze jaja sobie urządzam na prima aprilis.
Telewizja i radio na bieżąco podały sensacyjne ceny. Tamtego dnia państwowe galerie były zamknięte. Koło godziny 20.00 przechodziłem obok galerii państwowej wówczas Desy. Zobaczyłem, jak pracownik zmienia na wystawie cenę obrazu Dudy-Gracza na rekordowo wysoką, taką jak na aukcji.
Ustanowiono nowe, wysokie ceny. Zaczęły obowiązywać w handlu. Zarobił ktoś, kto wcześniej kupował dzieła klasyków w ich pracowniach po 100 dolarów. Po głośnej aukcji Zeidlera obrazy wybranych malarzy w galeriach zaczęły kosztować równowartość kilku tysięcy dolarów.
Wiedziałem, że rekordowe aukcyjne ceny to lipa. Publicznie ustanowiono je dla urealnienia cen polskiej sztuki.
Na przykład jeden z najdroższych obrazów, za namową Zeidlera, osobiście wylicytował mój dziesięcioletni syn Julek. „Wujek” Zeidler kazał mu podnieść rękę do góry, to podniósł. Dumny był, gdy aukcjoner podał do publicznej wiadomości, że obraz kupił numer 395. Julka numer.
Druki z numerami do licytowania mają wysmakowaną formę. Widnieje na nich reprodukcja grafiki Ryszarda Stryjca Kot zimą, odręcznie sygnowana przez artystę. Zeidler zadbał o szczegóły.
Kolejna aukcja w Marriottcie miała charakter symultaniczny, jak to oficjalnie podano. To znaczy, że odbywała się w Warszawie, ale klienci licytowali również w Tokio i w belgijskim Mechelen. Oficjalnie polskie obrazy rekordowo sprzedano na świecie. Artyści znów skarżyli się, ze jakoby sprzedane obrazy zwracano im po aukcji.
14 maja 1989 „Przegląd Tygodniowy” wydrukował mój reportaż z Leningradu Saksofon przebudowy. Do Leningradu zabrał mnie Zeidler. We współpracy z Komitetem Wojewódzkim PZPR w Gdańsku zorganizował wyjazd. Oficjalnie po to, żeby zaprezentować grafikę komputerową (demonstrowali ją na miejscu Andrzej Pągowski i Witold Popiel).
Nieoficjalny powód wyjazdu był taki, że Ziedler chciał dotrzeć do rosyjskich młodych malarzy. Zaczęto ich ostro licytować na Zachodzie, ponieważ dzięki pieriestrojce Gorbaczowa na świecie zaczęła się moda na Rosję.
Mój reportaż ilustruje ogromne zdjęcie obrazu Toli Biełkina. Podpis alarmuje: „Obrazy w jego pracowni opieczętowane są przez firmę Christie’s z Londynu i Gdański Kantor Sztuki Mirosława Zeidlera”. Rosyjskie dzieła Zeidler sprzedał m.in. Gene’owi Gutowskiemu, przyjacielowi Romana Polańskiego. Widywałem je w salonie u Gutowskiego w jego willi przy ulicy Wieniawskiego na Żoliborzu.
W Leningradzie przypadkiem zobaczyłem na ulicy Janusza Odrowąża-Pieniążka, dyrektora Muzeum Literatury w Warszawie. Służbowo zwiedzał Leningrad. Radzieccy towarzysze dali mu do dyspozycji samochód wołga i przewodnika. Pokazywali najpiękniejsze zakątki Leningradu/Petersburga. Znałem Janusza Pieniążka. Przez tydzień zwiedzałem z nim miasto i okolice.Odwiedzałem oczywiście Ermitaż. Na ulicy byłem świadkiem strajku, manifestacji milicjantów. Z żoną Mirosława Zeidlera biłem brawo na spektaklu w Maryjskim Teatrze. W prywatnym domu na wieczornym przyjęciu rosyjski gospodarz powiedział z przejęciem o moim rosyjskim: Priekrasnyj russkij, no doriewolucjonnyj… (‘piękny rosyjski, ale przedrewolucyjny’). Sprawiło mi to radość z uwagi na moje rosyjskie korzenie. Gdy miałem trzy lata, rosyjskiego nauczyła mnie matka mojego ojca Aleksandra Nikołajewna, która na co dzień mówiła po rosyjsku. Piszę o tym w rozdziale Mój ojciec jak UFO.
Godzinami chodziłem po Newskim Prospekcie. Czuję sentyment do tej ulicy. W wieku siedmiu lat uczyłem się czytać na książkach Mikołaja Gogola. Newskim Prospektem przechadzał się Nos, tajemniczy bohater Gogola, który zgubił swojego właściciela.
Sklepy z pamiątkami pełne były figurek przedstawiających polskiego szlachcica Feliksa Dzierżyńskiego (cena 11 rubli). Na Newskim kilometrowe kolejki stały po polskie wyroby luksusowe, np. po wodę kolońską „Prastara” (buteleczka w wiklinowej plecionce).Był to eksportowy hit firmy Miraculum Kraków. Największym przebojem handlowym w Rosji było jednak pierwsze rosyjskie wydanie Lolity Nabokova. Po latach Zeidler we współpracy z antykwariuszem z Mechelen w Belgii wystawił w Zamku Królewskim w Warszawie obraz Rubensa. Piotrek Sarzyński w „Polityce” z 10 lutego 2001 roku wątpił w autentyczność malowidła.
Mirosław Zeidler organizował przyjęcia w najpiękniejszej sopockiej willi Cadena nad brzegiem morza (ul. Chrobrego). Uczestniczył w nich np. modny wówczas bogacz Ryszard Krauze (kto dziś o nim pamięta?). Poznałem w Cadenie na przyjęciu ważnego prawnika z kręgu SKOK-ów Stefczyka. Gościom Cadeny Zeidler sprzedawał obrazy odkrytej przez niego Jadwigi Lesickiej. Pierwszą paryską wystawę Lesickiej zorganizowała Lunia Czechowska, znana w świecie z wielu portretów Modiglianiego. Zeidler wyposażył willę w dawne europejskie malarstwo. Opisałem to w hagiograficznym reportażu („Spotkania z Zabytkami” 2000, nr 9). Obrazy Lesickiej do dziś są niedoszacowane przez rynek, mogą wyłącznie podrożeć.
Mam dokumentację wystawy gdańskich malarzy, zorganizowanej przez Zeidlera w Paryżu już w 1984 roku. Otwierał ją Jacques Chirac, mer Paryża, były premier. To jest historia zarabiania na sztuce! Obrazy z takiej wystawy nawet w PRL musiały być droższe" ... 

Janusz Miliszkiewicz